Osobiście nigdy nie byłam za wyjazdami w Boże Narodzenie – dla mnie oznaczało zawsze dom, wspólne przesiadywanie i pasterkę. Jednak od dobrych kilku lat zupełnie nie czuję magii świąt. Nie wiem, czy to kwestia wieku, braku małych dzieci w rodzinie, czy białego krajobrazu za oknem. Dlatego, kiedy Mateusz wymyślił, żeby „ochrzcić” jego nowy samochód i pojechać na Gwiazdkę do Austrii, od razu zaczęłam szukać potencjalnych miejsc, w które moglibyśmy pojechać.
W austriackie Alpy jeździ się głównie na narty, ale przy moim stanie zdrowia nie było co na to liczyć. Wiedziałam, że większość czasu będziemy musieli spędzić w okolicy hotelu, dlatego szukałam czegoś przede wszystkim przyjaznego dzieciom, z salą zabaw dla maluchów i basenem w jednym budynku. Jak się okazało, o dziwo, takie kryteria dość mocno ograniczyły nam wybór – a na początku listopada ofert i tak było już naprawdę niewiele. Finalnie wspólnie podjęliśmy decyzję, by zarezerwować pokój w hotelu Kempiński Das Tirol.
Hotel
Hotel sam w sobie bardzo fajnie nawiązuje do regionu, w którym się znajduje. Sama bryła budynku jest dość nowoczesna, natomiast wnętrze to połączenie współczesnego stylu z zachowaniem austriackiego klimatu.
Dla gości przebywających w hotelu w okresie świąt przygotowano naprawdę ciekawe atrakcje – kulig, wspólne pieczenie i dekorowanie pierników, wieczorne spacery czy tematyczne sesje w SPA. Dostaliśmy też propozycję postawienia choinki w naszym pokoju. Do wyboru mieliśmy gotową choinkę (w wersji eleganckiej albo z tradycyjnymi tyrolskimi ozdobami) lub gołe drzewko z koszem pełnym dekoracji, by ubrać je samemu. My wybraliśmy drugą opcję, w tradycyjnym stylu. Oczywiście ubieranie drzewka z półtoraroczniakiem to never ending story – a i tak finalnie na choince zawisło tylko kilka dekoracji na krzyż.
Dla gości z większymi dzieciaczkami była dostępna jeszcze bardziej wypasiona opcja – kilkugodzinny kulig do lasu (z zapewnionym ciepłym prowiantem) w celu wybrania własnej, wymarzonej choinki, którą później obsługa dostarczała do pokoju.
Pokój
Przed wyjazdem zarezerwowaliśmy dwa pokoje w różnych standardach. Nasz superior był tańszy od deluxe o niecałe 50€ za noc, a różnił je… widokiem za oknem. Jak się okazało różnica między nimi nie była jednak na tyle spektakularna, by była warta dodatkowych 50€.
W pokoju mieliśmy osobno toaletę z WC i łazienkę ze sporą wanną i prysznicem, oddzieloną szklaną ścianą. Dla wstydziochów na szczęście przewidziano rozwiązanie w postaci zasłony – pomocne w naszym przypadku, kiedy Aleks już spał w łóżku, a ja leżałam w wannie. Do tego całkiem przyjemny balkon z widokiem na góry i stok. Jedyny minus, jaki odczuliśmy, to problemy z housekeepingiem. Nie wiem, czy to kwestia obłożenia hotelu, ale przez dwa dni, mimo próśb i telefonów, nikt nie przyszedł ogarnąć pokoju ani uzupełnić wody. Nie zrozumcie mnie źle, ale w hotelu, który ma pięć gwiazdek takie rzeczy po prostu powinny być na tip-top.
Dla porównania – po lewej widok z superior i po prawej z deluxe
Strefa dziecięca
Naprawdę duża sala dla dzieci z górą zabawek jest jak najbardziej na plus. Starsze dzieciaki (ponad 4 lata) można zostawić pod opieką na dowolny czas i zostaną dla nich zorganizowane różne kreatywne zajęcia. Jeśli chodzi o maluszki – w sali przebywają pod opieką rodziców. Jest też możliwość wynajęcia opiekunki (i widzieliśmy, że korzystano z tej opcji, bo pracownik hotelu wychodził na spacer z malutkim dzieckiem w wózku, po czym odbierała je mama).
Hotel ma też w wyposażeniu sanki i inne śnieżne gadżety, z których bez żadnych opłat można dowolnie korzystać. Z racji, że tuż przy hotelu znajduje się bardzo delikatny stok, to dzieci zjeżdżające na sankach czy malutkie brzdące, stawiające pierwsze kroki w szkółce narciarskiej, można podziwiać z własnego balkonu. Na terenie hotelu jest również plac zabaw, z którego można korzystać także w sezonie zimowym.
SPA
Niestety, przy tym punkcie za bardzo się nie rozpiszę. Zazwyczaj, kiedy już wyjeżdżam do fajnego hotelu, chcę skorzystać ze strefy spa. Tym razem ze względów zdrowotnych skończyło się tylko na wizycie na basenie. W hotelu są dwa – jeden kryty (o dziwo, w rzeczywistości okazał się naprawdę niewielki, choć zdjęcia w internecie sugerowały coś innego), z którego dostajemy się do basenu na zewnątrz. Hotelowy basen ma na wyposażeniu wszelkie gadżety, o jakie dzieci mogą prosić – okulary, rękawki, kółka czy piankowe zabawki. Jest też strefa saun, gdzie codziennie odbywają się tematyczne sesje oraz bar tuż przy wejściu – jednak z żadnej z tych opcji nie skorzystaliśmy.
Restauracje
Jeśli chodzi o ten hotel, uważam, że w tej konkretnej kwestii nie przysługuje mu status luksusowego. Będąc w takim miejscu nastawiamy się, że zjemy coś, co zapadnie w pamięć i dostarczy istnego foodgasmu. A tutaj, mówiąc kolokwialnie, nic nam dupy nie urwało. Wszystko było po prostu smaczne.
Hotel ma dwie restauracje – główną, w której podawane jest śniadanie, lunch i kolacje, oraz Sra Bua (nazwa może niektórych rozbawić) z kuchnią azjatycką, z bardzo skromnym menu, czynną tylko wieczorową porą.Zabrakło mi tradycyjnych dań kuchni austriackiej – poza rosołem z kluskami z kaszy manny lub naleśnikiem (Frittatensuppe) był tylko omlet cesarski i to było najlepsze danie, jakie zjadłam w tym miejscu. Wyjazdy do Austrii kulinarnie kojarzą mi się przede wszystkim z germknödlem, ale żadna z trzech restauracji, w których byliśmy poza hotelem, nie miała takiej pozycji w menu…
W tle Kaiserschmarrn czyli Omlet cesarski
Najbardziej wyczekana była jednak kolacja wigilijna, którą w postaci pięciu dań serwowano w głównej restauracji, przy świątecznej muzyce na żywo. Menu obejmowało zarówno dania mięsne, jak i rybne, podawane w nowoczesnym wydaniu – i o dziwo, nie były to porcje jak dla myszek. Do lokalnego klimatu nawiązywał jedynie deser – tyrolskie jabłko w świątecznym wydaniu.
Wigilijny deser czyli Tiroler Apfel Weihnachstedition
W pierwszy dzień świąt do dyspozycji gości był bardzo bogaty bufet. Wybrane pozycje, jak chociażby tatar czy pierś z kaczki, przygotowano na naszych oczach. Na spragnionych lokalnych smaków czekała selekcja austriackich serów. Również tego dnia można było posłuchać muzyki na żywo, tym razem już w typowo tyrolskim klimacie – akordeon i gitara świetnie rozluźniały atmosferę eleganckich hotelowych wnętrz.
Podsumowanie
Kempinski Das Tirol określiłabym jako luksusowy hotel, nawiązujący klimatem do okolicy. Super jako baza wypadowa dla narciarzy i deskarzy – hotelowy bus podwozi gości do najbliższych stoków.
Jeśli mam być szczera, dla mnie jego słabą stroną jest nie tyle przeciętna, co po prostu niezaskakująca kuchnia – a w przypadku hotelu z pięcioma gwiazdkami to trochę za mało.
Na plus fakt, że miejsce jest w pełni przyjazne czworonogom, przez co Aleks pierwszy raz widział niezwykle pachnącego samojeda, większego od niego doga angielskiego i ultrauroczego pomeraniana. Planującym wyjazd przed świętami przyda się pewnie informacja, że w okresie przedświątecznym hotel jest całkowicie zamknięty na dwa tygodnie, aby przygotować go do sezonu (m.in. odświeżenie hotelu, urlopy dla pracowników na zebranie sił).
Jeśli zaś chodzi o moje odczucia odnośnie wyjazdów w święta – białe góry za oknem mają swój urok i klimat, jednak uważam, że najlepszą opcją na ewentualny wyjazd jest domowa wigilia z bliskimi i wyjazd w pierwszy lub drugi dzień świąt. Taki kompromis. Co do hotelu – z chęcią tam wrócę, ale już na wypad narciarski.